środa, 2 grudnia 2015

Pierwsza komisja w ZUS

Pewnego dnia Listonosz przyniósł list polecony z ZUS, pomyślałem sobie, że zapewne jest to oficjalne pismo dotyczące wielkości zasiłku chorobowego, którego utratą grozili mi tydzień wcześniej bo rzekomo nie dostarczyłem im specjalnego oświadczenia. Wówczas od razu dzwoniłem do nich na infolinię, żeby sprawdzić o co im chodziło, skoro takie oświadczenie wypełniałem u nich w oddziale. Miły głos poinformował mnie, że  oświadczenie już jest zarejestrowane w systemie i żeby się nie przejmować pismem. Wiedziałem o co chodzi, w mojej pracy też zdarzało się naszych klientów straszyć sądem o zapłatę, kiedy te pieniądze leżały u nas na koncie :)

Otwieram kopertę wyluzowany i nagle czar pryska. Co za chory kraj - pomyślałem. 
Jeszcze mi ZUS żadnych pieniędzy nie wypłacił a już mnie wezwał na komisję, gdzie lekarz orzecznik ma ocenić czy zwolnienie lekarskie jest dla mnie konieczne.
Patrzę na to wezwanie i widzę, że muszę być na 8.30, litości przecież o tej godzinie nie jestem w stanie wziąć prysznica ani się ogolić i to będąc po dwóch kawach.
Miałem już wziąć za telefon żeby to przełożyć ale zaraz zaraz, po co mam tam jechać jak będę się czuł lepiej ?, przecież w depresji im późniejsza godzina tym lepsze samopoczucie i wygląd, dałem sobie spokój.

Rano wstałem o godzinie 7, nie ogoliłem się i nawet nie piłem kawy, tylko zjadłem kanapki.
Pojechałem jak kazali, z zapasem czasu na niespodziewane okoliczności, przecież w piśmie ostrzegali, że jak nie przyjadę to stracę zasiłek. 

Przed pokojem w którym miałem mieć komisję, były jeszcze dwie osoby.  Czekałem i się wkurzałem, że nie wchodzę jeszcze, nie pamiętam od kiedy zrobiłem się bardzo niecierpliwy.
Siedziałem tak zmulony i wyglądałem jak alkoholik pomyślałem wtedy, co by było gdyby to nie była komisja w ZUS tylko rozmowa o pracę. Ja bym siebie do pracy nie przyjął.

Starsza lekarka wezwała mnie do gabinetu i zadawała pytania, a to o objawy, a to o leki, a to chciała zobaczyć dokumentację od psychiatry. Pokazałem jej leki które biorę, dokumentacji nie miałem, nie wiedziałem, że można od lekarzy je dostać.
Była mało przyjemna i na pytania nie pozwalała w pełni odpowiadać, bo już zadawała następne, komentator sportowy powiedziałby o tym "narzuciła własny styl gry"

Na koniec rzuciła do mnie "u mnie ma pan zaliczone", kawa mi już nie była potrzebna, ciśnienie mi skoczyło od razu, miałem już jej odpowiedzieć, że zaliczałem jak byłem na studiach, ale po co mi te nerwy, zresztą ona tu rządzi.

Do domu wróciłem w lepszym nastroju niż jechałem do ZUS.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz